Maniacka Dziesiątka 34:44
Tydzień bez dostępu do internetu dobrze mi zrobił. Pierwsze dwa dni były dosyć trudne, bo cały czas w głowie krążyły myśli, że coś się stanie w firmie i nie będę w stanie szybko zareagować, ale potem gdy uświadamiałem sobie co może się stać, wracał spokój. Każdemu taki detoks mocno polecam. Z każdym kolejnym dniem było już dużo lepiej, co ciekawe mimo, iż start w Poznaniu na Maniackiej Dziesiątce uważałem, za jeden z dwóch startów, podczas, których zamierzałem zaatakować 34′ to czułem dziwny spokój. Zbyt duży spokój, u mnie nie spotykany, ale może po Mistrzostwach Polski musi minąć trochę czasu… oby 🙂
Sen
Gdy w czwartek obudziłem się z samego rana i uświadomiłem sobie, że śniła mi się Monika Kaczmarek, czyli najszybsza biegaczka w Łodzi, a jedna z najszybszych w całym kraju, byłem w takim szoku, że usiadłem na skraju łóżka i zacząłem rozmyślać, skąd do licha Monika zawitała do moich snów. Przecież przez tydzień byłem poza mediami społecznościowymi… Śniło mi się, że przy kawie rozmawialiśmy o tym jak pobiec jakiś start i umówiliśmy się, że biegniemy wspólnie przez 8 kilometrów a później każdy już walczy na maxa…
Wyprawa
Do Poznania wybraliśmy się znów w tym samym mistrzowskim składzie, czyli Agnieszka, Ala i Sebastian. Opowiedziałem im o moim śnie, bo dręczył mnie on strasznie, skąd ona się wzięła w mojej głowie 🙂 Szybka – bardzo, piękna – owszem, ale nie rozmawialiśmy w zasadzie od miesięcy. Nic to…
Do stolicy Wielkopolski dojechaliśmy jak się później okazało na zaciągniętym ręcznym, który nie chciał puścić, więc aby nie słyszeć jego odgłosów po prostu zaczęliśmy słuchać głośniej muzyki.
Szybki odbiór pakietów, mega długa kolejka do WC i pojawia się (wreszcie) delikatny stresik.
Błąd 1
Na rozgrzewkę zakładam już buty startowe w obawie, że nie spotkam Agnieszki w okolicy startu, co sprawiło, że moje ze stali łydki na drugiej części już prosiły o przerwę… no comment 🙂
Błąd 2
Przed rozgrzewką w ogóle zapomniałem zabrać wody aby rozrobić swój napój z gumijagód, czyli High 5 Energy Suorce Extreme, który zawsze biorę przed mocnymi startami… eh
Błąd 3
Spojrzałem na swoją strefę i stanąłem na jej początku. tak niestety tylko mi się wydawało, bo okazało się, że ustawiłem się na końcu swojej strefy i gdy już wystartowaliśmy nie pozostało mi nic innego jak mozolnie przesuwać się do przodu. Wyprzedzanie jest fajne, ale na ostaniach metrach. Przez cały dystans lubię koncentrować się na samym biegu, a nie na tym gdzie i kogo trzeba wyprzedzić. W zasadzie przez całe 10 km, nie uczepiłem się pleców ani jednej osoby na dłużej niż 100 metrów, bo wtedy okazywało się, że tempo drastycznie spadało i musiałem swój pędzić…
Błąd 4
I jak jeszcze z pierwszych czterech kilometrów jako tako mogłem być zadowolony, bo wyszło, że pobiegłem je spokojnie po równo 3:30 min / km, to tego co stało się na kolejnym kilometrze nie umiem sobie wytłumaczyć. Gdy zobaczyłem swój czas na półmetku, krzyknąłem do siebie pod nosem “kurwa mać Jagoda, co to jest?”. I ruszyłem już na złamanie karku.
Plus 1
Różnica między pierwszą połówką a drugą to 44 sekundy, co na tak krótkim dystansie to bardzo dużo. Czułem, że jest moc. A może po prostu dopiero wtedy należycie się rozgrzałem. Sportowa złość wylatywała mi każdym skrawkiem mojego ciała. Wyprzedzałem kolejnych zawodników. Pojawił się
gdzieś tam Mezo, pogadaliśmy trochę o jego najnowszej płycie i pobiegliśmy każdy w swoim tempie dalej. Potem w oddali pojawiła się charakterystyczna koszulka Truchtu. Po posturze wiedziałem, że to “Chudziutki”. rzuciłem się na niego, mimo iż dzielił nas sporo dystans. Byłem tak wściekły, że mijając nawet się nie odezwałem. A może się odezwałem? Sam nie wiem. A może powiedziałem “zabieraj się n moich plecach” i pognałem dalej szaleńczym tempem. Ciągle sam dyktując sobie tempo. Od połowy dystansu zegarek ani razu nie zapikał, a pikanie oznaczało, że tempo chwilowe spadło poniżej 3:30 min / km. Na 8 kilometrze zobaczyłem w oddali jeszcze bardziej znaną mi piękną figurę… To nie możliwe pomyślałem, bo wiedziałem, że mój sen się ziścił. Ale ona była tak daleko i biegła szybko jak błyskawica. Na swoich Asicksowych śmieciach… Dwa ostatnie kilometry to już oddychanie na “jeden”, ale będąc szczerym miałem to totalnie w dupie. Te dwa ostatnie kilometry to także moje dwa najszybsze. Monia nawet nie zdajesz sobie sprawy jak wiele energii dodała mi Twoja osoba. Już nie patrzyłem za kim można by się schować tylko gnałem na złamanie karku. Do Moni, której tyle zawdzięczam krzyknąłem chowaj się za moje plecy, ale… Zobaczyliśmy się dopiero na mecie.
A odnośnie mety to oczywiście nie ma to jak zrobić sobie finisz nie do tej mety co potrzeba i gdy uświadomiłem sobie, że jeszcze ok 300 metrów było już słabo i ciemno przed oczyma.
Na mecie ledwo żywy… co pięknie widać na zdjęciu, choć do skrajnego upodlenia jeszcze trochę brakowało 🙂
Spotkałem kolegę z Warszawy, który powalił mnie swoją życiówką… Marek wow!!
Potem już z Agnieszką oczekiwaliśmy na Sebastiana, który niby to treningowo, ale także pobił swoją życiówkę.
I na spokojnie mogłem zająć się swoimi zmasakrowanymi łydkami…
…racząc się oczywiście doskonałym trunkiem z grodziska. Aby po chwili móc się cieszyć z Sebastianem z jego sukcesu 🙂
Złość przeszła po kwadransie, no bo jeśli po takich błędach ja robię życiówkę to co będzie za miesiąc. A zamierzam jeszcze trochę podkręcić tempo 🙂 i wrócić do porannych treningów, a może kilka razy uda się ich zrobić dzięki temu dwa dziennie.
Każdemu start w Maniackiej Dziesiątce szczerze polecam. Genialna organizacja i mega szybka trasa, która za rok ma być jeszcze szybsza. Będę tam na pewno.
Lubię takie sny 🙂 Niech się i Wam śnią takie super szybkie kobiety, które pomogą w spełnieniu marzeń 🙂
Wierzę Monia, że kiedyś i ja wreszcie się odwdzięczę.
A ten utwór leciał mi cały czas w głowie przez całe zawody, albo przynajmniej mi się tak wydawało… tylko kim do licha jest ten Burak 🙂 ?