BIEG DLA DZIADKA
Piątkowa choroba
Gdy obudziłem się w piątkowy poranek z wysoką temperaturą, mega katarem i całkowitym brakiem sił pomyślałem sobie, że to już po wszystkim ? Akurat w ten dzień nie mogłem sobie zrobić dnia luźniejszego w pracy, bo najpierw z klientem musiałem pozałatwiać sprawy związane z jego ubezpieczeniem w banku, a później jak na złość przypomniało mi się, że akurat w piątek mam dyżur i muszę być do wieczora w biurze…
Ledwo powłóczyłem nogami. Gdy dotarłem o 20tej do domu najadłem się witaminy C lewoskrętnej, bo na myśl o jakimkolwiek innym pożywieniu robiło mi się niedobrze, rutinoscorbinu, aspiryny, no i wskoczyłem się wygrzać pod długi gorący prysznic. Sił miałem tyle, że ledwo dotarłem z powrotem do łóżka i w zasadzie w tej samej pozycji zaległem do rana.
Leki lekami, ale wiedziałem, że czasu trochę mało, na to, aby skutecznie postawiły mnie na nogi, więc włączyłem trening mentalny i zacząłem w głębokim transie wizualizować siebie, jak jestem w niedzielę w 100% zdrowy i uśmiechnięty. Szaleństwo, ale co mi innego pozostawało.
Cud
jakie było moje zdziwienia, gdy w sobotę rano poza osłabieniem, temperatury nie miałem, kataru prawie także ? magia ? Zamiast rozruchu poszedłem tylko na spacer z moją ukochaną córeczką – pozwoliło mi to na całkowite odprężenie. Potem wspólnie udaliśmy się na poobiednią drzemkę, co w zasadzie już tez jest naszym rytuałem przed każdymi zawodami.
Problemy z zaśnięciem
O to, abym nie mógł usnąć zadbała moja ukochana Barcelona przegrywając w żenującym stylu z odwiecznym rywalem. Następnego dnia dodało mi to trochę energii ? Na zegarek przestałem patrzeć o 2… za to o 5:57 przyszła do mnie córka z hasłem „tata ogurt”, czyli informując mnie, że jest głodna i jest chętna do zabawy ? Kochana Lideczka ?
Ostatnie podrygi
Czas szybko do wyjazdu zleciał. Pojechałem po mojego przyjaciela, który był dla mnie wsparciem i centrum informacji, jadąc na rowerze obok mnie. U rodziców wypiliśmy szybką kawkę. Szybka toaleta, za co kocham i szczerze polecam wegetarianizm, nawet jeśli nie na stałe to chociaż w tygodniu poprzedzającym start. na rozgrzewkę ruszyłem mając już wszystko dokładnie wyliczone. Ile metrów na start, ile czasu pozostało. Wszystko tak zaplanowane, aby przed startem nie mieć zbyt dużo czasu na zbytnie rozluźnienie. Czas na rozmowy przyjdzie po zawodach.
Końcówkę rozgrzewki kończyłem już, co uznałem za dobry omen, w takim samym składzie jak w Zelowie, dwa tygodnie temu, z Robertem Badylem i Piotrem Krukiem.
Gotowi, do startu… start
Ustawiłem się na starcie w trzeciej linii. Dziwnie to wyszło, że rozgrzewka skończyła się w zasadzie 30 sekund przed startem… chyba coś ktoś źle wyliczył. Jak trwało odliczanie to jeszcze wiele osób się dopychało… I to takich, które wątpię, aby zamierzały łamać 2h. Ale cóż zrobić… Co start to samo. Zawsze znajdzie się ktoś taki, kto będzie chciał mieć dobre zdjęcie z Ukraińcami…
Na ostatnie dwie minuty zamknąłem oczy i uskuteczniłem swoje wszystkie modły, które to także stanowią mój cały okołostartowy ceremoniał.
Gdy padł strzał startera i wybiegliśmy już ze stadionu, bardzo ucieszył mnie widok, wyprzedzającego mnie tłumu biegaczy. Zerknąłem tylko delikatnie na zegarek.. 3:40… za zwolniłem, przez co jeszcze więcej osób mnie wyprzedziło. Uśmiechnąłem się, bo wiedziałem, że im więcej osób z przodu na początku, tym mniej przede mną na końcu, a ile będzie wyprzedzania ? Lubię to!!
Zobaczyłem, że poza Tomkiem jadącym w naszej klubowej koszulce (Łódź Running Team), pojawił się także bieszczadzki dzik Robert – obaj są świetnymi biegaczami, ale obaj lada dzień będą mieli operowane kolana… więc pomóc mogli mnie tylko jadąc na rowerach. Z takim suportem wiedziałem, że będzie dobrze. O piątkowej chorobie nie było w zasadzie śladu, a chyba nawet o tym nie myślałem.
Plan był prosty, ruszyć spokojnie i z czasem zacząć przyspieszać, aby zachować siły na ostry finisz na ostatnich kilometrach.
Na trzecim kilometrze zostałem sam… tzn za mną była cała grupka biegaczy. Przede mną nastała 50 metrowa luka – przez chwile zastanawiałem się czy nie lepiej było pobiec ciut szybciej i za kimś się schować, ale na takie rozważania było już za późno.
Stwierdziłem, że jeśli ja dwa tygodnie temu skorzystałem z „pleców” szybszych kolegów, to ja dziś mogę pomóc innym. To był bieg dla mojego dziadka – nie mogło być za łatwo!!
Często czytam inne relacje i zastanawiam się jakim cudem jesteście to wszystko spamiętać? Ja pamiętam może dwa trzy momentu, które jestem w stanie umiejscowić w konkretnym czasie… i to są to momenty z początku biegu ? czym dalej, tym czas coraz bardziej mi się rozmywa… więc mogę pomylić 10 z 15 kilometrem… 7 z 13tym… czy też pomylić zawodników. Bo w trakcie zawodów koszulka z wielkim napisem TRUCHT.COM myli mi się z koszulkami kolegów z Salos Wodnej… a przecież jedna jest czerwona, a druga niebieska (choć głowy urwać sobie nie dam, bo po prostu nie rozróżniam kolorów).
Ale wracając do rywalizacji. Chciałem wygrać – wygrać ze swoimi słabościami, nie zależy mi, na wyścignięciu tego, czy tamtego zawodnika. A gdy są już ostatnie metry to i tak ich nie rozróżniam ?
Wiało – przyjaciel na rowerze trochę tworzył mały tunel, ale i tak miałem wrażenie, że wieje z każdej strony. Moje 53 kilo nie lubi wiatru ? Przestało wiać po pierwszym wodopoju, ale to zasługa tego, iż grupa osób z przodu zwolniła, aby się napić i tym samym ja mogłem się schować za plecami kolegów i trochę odpocząć. Co za ulga. Rok temu w tym miejscu umarłem – tym razem mimo zawrotnej prędkości czułem się wyśmienicie ?
Zaskoczeniem dla mnie był fakt, iż tak wielu biegaczy zamierzało rozmienić 1:20h. Myślałem, że cały bieg będę biegł sam.
Szachy
Było trochę szachów biegowych ok 10-12 kilometra – nikt nie chciał prowadzić. tempo więc było rwane. Wahało się od 3:35 do 3:50… gdy zwalnialiśmy to jednak przyspieszałem. i cała reszta robiła tak samo. W oddali spostrzegłem posturę Michała Stawskiego, który to kilkukrotnie stawał na wyższym stopniu podium w kategorii „najszybszy łodzianin” – kojarzyłem go bardzo dobrze ? Ruszyłem za nim, a przy ostatnim (?) wodopoju, gdy inni ruszyli po wodę, ja przyspieszyłem i doszedłem pleców Michała. Dopiero dziś dowiedziałem się, że stało się to przy wodopoju, bo akurat na nie nie zwracałem uwagi w trakcie tego biegu.
Biegniemy we dwójkę. Choć zarzuciłem już niewidzialne lasso, na dwóch zawodników oddalonych o jakieś 200 metrów i z każdym ruchem rak wyobrażałem sobie, że zwalniam go, dzięki czemu samemu biegnę szybciej ? Takie to moje brudne sztuczki… fakt jest taki, iż akurat na tego, na którego zarzuciłem lasso dogoniłem, a ten drugi kolega z Tomaszowa przybiegł przede mną. Nawet nie wiem kiedy Michał został z tylu miko iż na zbiegu z wiaduktu (myślałem że ja szybko umiem zbiegać, ale byłem w błędzie) wyprzedził mnie o 15 metrów.
Tego co działo się na ostatnich dwóch kilometrach po prostu nie pamiętam. Wiem, że było szybko, ale koncentrowałem się tylko na tym, aby jak najszybciej znaleźć się na stadionie.
Na ostatnich metrach nieoceniona była pomoc przyjaciół, rodziny, a także wszystkich innych, którzy do dopingu zostali zobligowani przez moje rowerowe wsparcie, a także chłopców, którzy stali na ostatnim punkcie z wodą. Krzyknąłem do nich oblejcie mnie wodą, myśląc, że zrobi to jeden a reszta już nie… Było dokładnie inaczej. Pierwszy nie zdążył – reszty nie trzeba było namawiać ? wylali na mnie z 20 kubków wody – orzeźwiło mnie to na tle, że…wkraczając na teraz stadionu wkroczyłem w nadprzestrzeń ?
Jak to już bywa słychać mnie było chyba kilka kilometrów dalej ?
Oficjalny czas, który zarejestrował mój garmin to 1:18:06, a wg data sport wbiegłem na metę pół minuty później… Nie wiem skąd te różnice. Z reszta czy to ważne.
Bylem 18 open, 7 w swojej kategorii i drugi spośród wszystkich Łodzian ?
Medal zaniosłem dziadkowi na cmentarz – tam jego miejsce. Dzięki dziadku za cały wkład w moje nie tylko sportowe wychowanie, ale wiem jedno wolę walki o sportowego ducha mam po Tobie!