Wtorek – 5 dni do maratonu
gdy obudziłem się rankiem, po powrocie ze szkolenia z Mateuszem Grzesiakiem, miałem wysoką temperaturę, byłem zlany potem, miałem zawalone gardło i gila do pasa. Chciało mi się płakać – tyle przygotowań na nic. Byłem załamany. Wychodząc spod prysznica nie miałem sił dojść do sypialni… musiałem zebrać siły siedząc na toalecie ? Głowę w zasadzie już naszykowałem na Orlen i zacząłem analizować tamtą trasę.
Wieczorem jednak dostałem tak wielkiego motywacyjnego kopa od WAS w postacie setek komentarzy, telefonów, smsów, maili z życzeniami zdrowia, że na pewno wyzdrowieję itd, że przestałem marudzić. Przecież jestem mistrzem motywacji. Każdą wolną chwilę wykorzystywałem na wizualizacji siebie w pełni zdrowia na starcie maratonu – łódzkiego maratonu! Jak mantrę powtarzałem „z każdą chwilą czuję się lepiej, lepiej i lepiej – jestem zdrowy”. Początki były trudne, bo podświadomość widziała przecież mnie leżącego w piżamie w łóżku… więc ubrałem się w dżinsy i przykryłem kocem, a nie kołdrą… Po tysięcznym powtórzeniu jakby było lepiej. Podświadomość trochę jakby przestawała się buntować.
Wizualizacje to jedno – końskie dawki witaminy C lewoskrętnej, rutinoskorbinu, czosnku, cebuli, miodu, chińskich baniek, po których jeszcze mam ślady na plecach oraz wielu innych cudownych mikstur, o których wcześniej nie miałem pojęcia, że istnieje, gdyby nie Wasza pomoc – dziękuję!! Bez Was na pewno bym nie wystartował i piszę to głęboko będąc o tym przekonany!
Antybiotyk – werdykt? Środa – 4 dni do maratonu
Musiałem udać się do lekarza, mimo iż czułem się o niebo lepiej, choć nadal byłem strasznie słaby… Musiałem się udać do lekarza, gdyż następnego dnia miałem się stawić w jednym z warszawskich szpitali, a będąc chorym w zasadzie byłoby to bez sensu. Nie wspominałem o tym, bo to w zasadzie dłuższa historia… Przez długi czas byłem przerażony perspektywą pobytu w szpitalu na 3 dni przed najważniejszym startem, nie wiedząc czy zatrzymają mnie tam na jeden, dwa, czy może więcej dni… Do szpitala pójdę kiedy indziej… uff… teraz trzeba tylko wyzdrowieć… ale jak to zrobić, gdy lekarz przepisuje antybiotyk na 10 dni… Nie lubię antybiotyków, a mam wrażenie, ze lekarze przepisują je jak dropsy. Wyszedłem od lekarza i wyrzuciłem receptę do kosza. Wróciłem do łóżka i domowych sposobów.
Sobota – ups
W ostatnich dniach przed maratonem robiłem wszystko, aby tylko nie zjeść czegoś co sprawiłoby, że poczułbym się dużo gorzej… i nie wiedzieć co i kiedy zjadłem, czy czegoś sie dotknąłem i momentalnie całe ciało pokryło mi się w wielkich czerwonych i swędzących plamach… ku*wa mać. Tona leków antyalergicznych i znów trzeba liczyć na cud ?
całe szczęście, że poprzednią noc przespałem… bo połozyłem się spać po długiej rozmowie z żoną po 1szej, a wstałem na śniadanie punkt 6!
Dzień sądu – niedziela ?
Szybkie śniadanie i z racji, iż ja umiem usnąć w każdym miejscu i bardzo szybko, więc jeszcze ponad godzinę pospałem. Potem lekkie drugie śniadanie i spojrzenie na termometr, który już pokazywał 11 stopnii… Nie przeczuwałem tylko, że tych stopni będzie aż tak dużo.
Do jednego muszę się przyznać – decyzję w jakich butach będę biegł maraton podjąłem 5 minut przed wyjściem. Wiem, wiem… Mam w domu więcej butów do biegania niż moja żona i córka razem wzięte, ale żadne z nich nie były idealne.
Słuchawki na uszy i zaczynamy się nakręcać. W tramwaju spotykam innych maratończyków – oj lubię te emocje, których nie sposób doznać na innych krótszych zawodach – a gdy już dojechałem pod halę spotykając samych znajomych tymi endorfinami można było się już kompletnie zaćpać ? takie narkotyki to ja lubię:)
Co pamiętam z biegu?
Grupę biegnącą na 2:50 mieliśmy zaskakująco dużą, z genialnym pacemakerem, od którego można się było wiele nauczyć. Nie wiem kiedy mijały kilometry… patrzyłem tylko na plecy innych biegaczy. Było jeszcze w miarę chłodno (patrząc na to co miało się wydarzyć później). Ponadto biegliśmy dużo w cieniu.
Super jest słyszeć wsparcie od najbliższych, rodziny, przyjaciół, czy osób krzyczących „dawaj Jagoda” (kto to był? – to bardzo miłe – dziękuję!!). Zaufałem grupie, nie patrzyłem na zegarek. Oszczędzałem siły. Czułem się fantastycznie. Z pierwszych 21 kilometrów zapamiętam tylko tyle, że mijaliśmy najlepszy punkt dopingu jaki kiedykolwiek widziałem. Bolek i Lolek – aż ciary przeszły po plecach ?
Zaczynają się schody – Wyszyńskiego… czy może Maratońska bis?
Dla osób, które nie znają Łodzi. Ul Maratońska (piękna nazwa – ale ile tam osób zaliczyło ścianę na maratonie… ja na przykład ? ), zniknęła w tym roku z trasy biegu, za to pojawiła się ulica Wyszyńskiego. Gdy tylko na nią wbiegliśmy zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Ludzie słabli, trzeba było włożyć dużo więcej wysiłku w bieg… Pojawił się wiatr, który oczywiście zaczął wiać w twarz. Nie oglądałem się za sobą, ale wiem, że na początku było nas patrząc na zdjęcia przeszło 30 osób… gdy słońce pięknie na tym asfalcie zaczęło smażyć grupa skurczyła się do 7, potem 6, aż w końcu biegliśmy w 5 osób.
Zakazane rowery
Przyjaciele jadący i wspierający nas na rowerach co chwila musieli uciekać przez policją i organizatorami ? Przyjaciele, którzy polewali nas wodą i wspierali mocnym „słowem”. Zrobiło się mega gorąco, parno i nie było czym oddychać. Nawet biegnąc w czerwonych biegach w pełnym słońcu biegało mi się lepiej niż w tą niedzielę.
Trzymaliśmy tempo aż do 21 kilometra. Zaobserwowałem, że coś tempo zaczęło spadać. Zegarek pokazał 4:20 raz, drugi i trzeci.. gdy czwarty raz spojrzałem na zegarek musiałem przeskakiwać upadającego pacemakera, który przewrócił się z wysiłku. Przyjaciele, których tam nie powinno być szybko mu pomogli. Dali wody. Zapytali czy wezwać karetkę.
Pobiegliśmy dalej… i śmieszna rzecz. Zostało nas pięciu. I posypaliśmy się. Nie wiedzieliśmy kto ma prowadzić i tak dalej. Doświadczenie u Michała Stawskiego wzięło górę, ustawiliśmy się gęsiego i mieliśmy dawać zmiany regularne. Sił starczyło na jedną zmianę. W zasadzie od tego momentu każdy walczył już z sobą i swoimi słabościami.
Koniec marzeń o 2:50
Gdy zobaczyłem, będąc na 38 kilometrze, że nie ma już szans na złamanie magicznej i zakładanej przed startem bariery coś siadło w głowie. Siadło w głowie no i w nogach oczywiście. Byłem maksymalnie zmęczony. Nie wiem który to był kilometr, ale tam mi już głowa odmówiła walki… zobaczyłem, że (teraz na spokojnie to jest logiczne – wtedy nie było) jesteśmy na ostatniej prostej do mety, do Atlas areny, ale zauważyłem, że jeszcze biegaczy biegną w przeciwnym kierunku… głowa wyobraziła sobie, że jeszcze jest nawrotka… tego na ten dzień było już dla mnie za dużo. Ostatnie dwa kilometry były katorgą i znów pojawiło się hasło, po co Ci ten maraton był? Gdy zobaczyłem już halę, zapytałem kolegi, gdzie nawrotka… chyba nie zrozumiał. Kazał tylko zasuwać.
Hasło, które nie powinno się pojawić
Będąc na ostatnim kilometrze, nie mając sił powiedziałem do dwójki przyjaciół „to już nie ma sensu”, brakowało mi sił na urwanie tych kilku sekund… nie widziałem nikogo kogo mógłbym doścignąć, nikogo kto mógłby mnie dogonić (źle widziałem ? ). taki tekst u mistrza motywacji? Wstydzę się za te słowa – i jestem pod mega wielkim wrażeniem swego ostatniego kilometra pół roku temu w Warszawie, gdzie nie wiem jakim cudem poleciałem na jeszcze większym zmęczeniu tak, że ostatni kilometr okazał się być tym najszybszym, dającym upragnione 2 z przodu ?
Ostatnia prosta
Wbiegając do hali czułem się po ostatnich luźnych kilometrach tak jakbym już był po rozbieganiu ? Uśmiechnąłem się odebrałem medal, chwilę jak zawsze pokrzyczałem. Podziękowałem wszystkim do okoła za pomoc. Wypiłem jednym duszkiem piwo, wodę, zjadłem batony i co tam było w pakiecie, który dostaliśmy na mecie. Potem masaż… fajnie było tak leżeć wśród najlepszych. Uzmysłowiłem sobie, że jeszcze cztery lata temu nie biegałem ? śmieszne to ?
Gratulacje, puchary i dopingowanie innych
Lubię gdy inni klaszczą gdy ja wbiegam, więc gdy już nabrałem sił sam stanąłem na ostatniej prostej i dopingowałem innych. Fantastyczne uczucie – widzieć to zmęczenie, łzy pomieszane z ekstazą, której nie da się pomylić z niczym innym ? Nie zrozumie tego nikt, kto nie przebiegł nigdy maratonu.
Okazało się, że wygraliśmy jako Łódź Running Team klasyfikację drużynową ? No ok – byliśmy trzeci, ale czuliśmy się mistrzami. Zawsze się tak czujemy, nawet gdy jesteśmy na dalszych miejscach ? Przypadło dla każdego do wydania 75 złotych ? Trochę jeszcze potrenujemy i zaczniemy z tego żyć ?
Do domu wróciłem (7km) na pieszo, aby rozchodzić nogi. Tam już czekała spragniona zabaw córka, dla której bieganie to po prostu bieganie – bez różnicy czy to trening, czy maraton ? medal to medal. Najważniejsze, że zawsze jestem dla niej zwycięzcą – niech trwa to jak najdłużej ?
Refleksja
Dużo mnie nauczyły te przygotowania. Poznałem siebie z innej strony. Będąc trochę zmuszony do trenowania o 5tej rano, stałem się innym człowiekiem – w moim odczuciu lepszym. Mimo nie zrealizowania celu to jestem bardzo szczęśliwy. Pierwszy raz się tak czuję, że kompletnie nie interesuje mnie wynik. Dotarłem do mety zdrowy, radosny i dumny z siebie ? Byłem także dumny z dwóch bliskich mi osób, które to debiutowały na tym maratonie i pobiegły wg moich wskazówek. Widząc ich w pełni formy na ostatnich metrach, z super czasami i przede wszystkim zdrowymi kolanami – bezcenne ? Ich szczęściem cieszyłem się chyba bardziej, niż swoim biegiem ? Jeszcze raz Wam gratuluję!!
Co dalej?
Pytacie mnie co dalej? Często pojawia się pustka. Oj nie tym razem. Od jakiegoś czasu pomagam kilku osobom w zasadzie od zera nauczyć się poprawnie biegać – a, że na punkcie techniki mam fioła, to sam się bawię przy tym doskonale ? Więc na tą chwilę w zasadzie w każdym dniu mam jakiś trening techniki, co jest strasznie miłe, bo nigdzie się z tym nie ogłaszałem ? Poza tym oczywiście sam od poniedziałku ruszam z mocnym treningiem pod kątem Bieg ul Piotrkowską, gdzie mam nadzieję wszyscy będą w najlepszej formie, co sprawi, że o kolejną życiówkę będzie łatwiej. Mauro szykuj formę ?
Dziękuję Wam moi kochani czytelnicy za wsparcie – bez Was nie byłoby tej wiary ? dziękuję!!
Dziękuję wszystkim tym, którzy podchodzą do mnie i się witają – Wy wiecie jak wyglądam – ja niestety nie mam takiej możliwości ? ale pamięć do twarzy i imion mam doskonałą, więc przy kolejnych okazjach już będę wiedział kto jest kim ?
Biegajcie, cieszcie się treningiem ? Dbajcie o zdrowie! Uśmiechajcie się ?
PS. DOZ Łódź maraton – mimo wielu wad… po kilku dniach śmiało mogę stwierdzić, że za rok na pewno tu wystartuję ?