20 września, 2016 admin

BIEG ŻYCIA, CZYLI JAGODA PIERWSZY WŚRÓD KOBIET NA MISTRZOSTWACH POLSKI :)

Gdy udałem się po rzeczy do auta, na zegarku zobaczyłem, że pozostała godzina do startu i całe me ciało przeszedł nagły wstrząs. Poczułem nagłe uczucie. Zobaczyłem w lusterku innego człowieka. Jeszcze przed chwilą spokojnego, opanowanego i uśmiechniętego. Teraz widziałem kogoś kogo spotykam tylko na najważniejszych zawodach. Uwierzcie mi – ja nie chciałbym go spotkać w ciemnym zaułku ulicy. Moja żona już dobrze mnie zna, pierwsza to zauważyła i przyjacielowi powiedziała, że jestem już w innym świecie i, że ze mną już w zasadzie nie pogada. Zacząłem odpowiadać półsłówkami. Stałem się niemiły. Chciałem już od nich odejść. Nałożyć słuchawki na uszy. Gdyby ktoś dotknąłby mnie szpilką to pewnie byłby huk…

W zasadzie momentalnie ustąpił ból pleców, z którym niewiadomo z jakiego powodu zmagałem się od kilku dni. Chwilę potruchtałem po bieżni, ale w tym momencie nie lubiłełem innych ludzi, nie lubiłem dzieci. Potrzebowałem być sam. Ruszyłem na zaplanowaną rozgrzewkę. Chłodno, ale wieje. Nie znam Kleszczowa. Biegnę w prawo, potem znów w prawo… Gdy doszedłem do końcówki rozgrzewki zdałem sobie sprawę, że nie wiem gdzie jestem…

Z pomocą przyszli policjanci, którzy zaśmiali się tylko potem z napisu na moich plecach. Na stadion docieram 8 minut przed startem. Strasznie się te 8 minut dłużyło. Unikałem wszystkich… Rodziny także. Oddałem tylko Gosi kurtkę i muzykę… Zresztą i tak jej nie słyszałem. Ustawiłem się na starcie i zacząłem swoje modły… Każdy swe ostatnie minuty przeżywa inaczej. Ja w swojej głowie nakręcam się do granic możliwości. Mam ochotę krzyczeć i wrzeszczeć, ale kumuluję tą energię, aby w momencie startu powoli zaczęła się rozlewać…

 

Nie ma rozmów. Jest tylko wewnętrzny dialog…

Odliczanie i ruszyliśmy. W głowie miałem kilka planów. Plan wymarzony, podczas którego przez 4,5 kilometra mam możliwość schowania się za plecami dużo lepszych ode mnie biegaczy, aby na ostatnich metrach wyskoczyć i pięknie finiszować. Plan inny zakładał, że całość muszę biec samemu… Niedzielny bieg ułożył się inaczej. Ruszyliśmy po ok. 3:10 min/km… Szybko, ale trzymam się mocniejszych od siebie. Na prowadzenie w naszej grupie wziął się Maurycy Oleksiewicz, wieloletni najlepszy spośród łodzian na dystansie maratonu. Tempo było atrakcyjne, no może ciut za szybkie, ale chociaż mniej wiało. Biegliśmy chyba w 6,7 osób. Grupę kobiet wyprzedziliśmy przed pierwszym kilometrem, którego nie zauważyłem… co sprawiło, że pierwszy strasznie mi się dłużył ?

Tempo trochę zaczynało siadać… Mauro machnął ręką dając znać, aby ktoś go zmienił. Nie poczułem żadnego ruchu z tyłu, więc ruszyłem do przodu. Coś tam nawet chyba powiedziałem, albo może mi się to tylko wydawało. Nie wiem… To uczucie będzie mi już towarzyszyło do samego końca. Odczułem ten wiatr. Moje fajne ciało w trakcie biegania najbardziej właśnie nie lubi wiatru. Po 700 metrach machnąłem i ja ręką. Zmienił mnie ktoś, o kogo istnieniu nie wiedziałem… uciekłem w jego cień. Poczułem ulgę. Nie wiem kiedy, ale zaczęliśmy zbliżać się do czwartego kilometra. A może to było 3,5… Nie wiem… Może na chwilę wyszedł na prowadzenie Maurycy… Nie wiem… Chyba wyszedł, bo wydaje mi się, że na ostatniej prostej przed stadionem, właśnie na odcinku kilometra do mety… pojawiła się błoga wizja, aby się za jego plecami schować i zaatakować na ostatnich metrach i wtedy poleciała w głowie „panienka”, po czym przyspieszyłem. Nie przyjechałem tu po miejsce, nie przyjechałem po puchar, nie interesowało mnie wyprzedzenie tego, czy tamtego! Zależało mi na jak najlepszym rezultacie, a tego nie można roić tylko licząc na innych. Nie miałem sił. Dyszałem jak parowóz. Po słabszym 3 kilometrze (wtedy nie wiedziałem, że był słabszy i dużo wolniejszy od reszty) przyspieszyłem. Sekundy strasznie się dłużyły. Wiedziałem, że na plecach mam kogoś, ale kogo nie miałem pojęcia… Wiedziałem też, że im bliżej do mety, to ten ktoś będzie szykował się do ataku… Też bym tak zrobił na jego miejscu…

30 metrów do wbiegnięcia na stadion już wiedziałem kto to był…

Przyspieszenie Maurycego było bardzo mocne… Z szybkiego biegu w tempie 3:12 min/km nagle przyspieszył do około 2:25 min/km… Lubię to, więc i ja się zerwałem. Takiego zastrzyku adrenaliny dawno nie pamiętam. Ruszyłem w pogoń. Stopa powędrowała pod sam pośladek, pozwalając momentalnie wydłużyć krok i bardzo przyspieszyć. 10-metrową przewagę zniwelowałem będąc już na bieżni. Trwało to sekundę, a może krócej, ale pojawiło się pytanie: co dalej? Biegliśmy bark w bark… Ja po zewnętrznej… Stwierdziłem, że trzeba jeszcze przyspieszyć, bo na ostatnich metrach to różnie może być. Nadmienię, że nadal biegliśmy po 2:30 min/km… Minąłem jakąś kobietę (później się okazało, że była to Mistrzyni Polski w biegu na 5 i 10 kilometrów, która reprezentowała nasz kraj w Rio… Katarzyna Kowalska… nie dość, że ładnie śpiewa to jeszcze mega biega). Zobaczyłem przed sobą jeszcze dwóch zawodników. Ruszyłem, choć może „tylko” utrzymałem to tempo… Wrzawa podobno się zrobiła i kolega się odwrócił i widząc mój wściekły atak przyspieszył… A ja zapominając o Maurycym zwolniłem… do 2:45… wtedy mi się wydawało, że wręcz zacząłem hamować.

Nie słyszałem hałasu, a może gdzieś usłyszałem hasło, „uważaj, goni Cię”… bo odwróciłem głowę i zobaczyłem, że Maurycy jeszcze nie złożył broni… Do mety było może z 40 metrów… może 50… a może 30… Na sztywnych już nogach znów przyspieszyłem wbiegając na metę dwa metry przed nim, ledwo żywy…

IMG_5165Wszystko to, co opisałem powyżej, to raczej wizja tego, jak to mogło się potoczyć, bo kompletnie tych metrów nie pamiętam. Teraz słyszałem już tyle wersji od osób które to widziały, że i mój mózg to ubrał w obraz ? Wyhamowałem daleko za dziewczynami z medalami, które musiały mnie gonić. Złapałem się barierki i trzymałem się mocno, aby nie upaść… A oto obraz tego, że już mocniej się nie dało…

IMG_5167

Po chwili polały mi się łzy szczęścia, a może to zmęczenie było tak wielkie, że przestałem kontrolować to, co się dzieje wokoło mnie…

IMG_5178

Na szczęście pojawiła się krzycząca żona, której nie słyszałem, bo w wyniku tego całego wysiłku całkowicie zatkało mi uszy i przestałem słyszeć na jedno ucho… Wpadłem w jej ramiona i tak już mógłbym w nich pozostać…

IMG_2177

 

Córeczka zabrała medal i zapytała mnie, czy skoro już skończyłem biegać, to czy pobawię się z nią w berka? I jak jej tu nie kochać? No i zobaczyć taką radość żony, usłyszeć od przyjaciela, który widział ostatnie metry i jej emocje… bezcenne…

IMG_5181

Plecy zaczęły znów boleć do tego stopnia, że utrudniały normalne chodzenie. Schłodzenie zakończyło się po 8 minutach dreptania.

W tym czasie dotarły do mnie informacje, że jestem drugi w swojej kategorii i mimo zimna jeszcze trochę zostaniemy.

14374749_1188479617880696_1333237357_o

Jak można być w miejscu, w którym tak wiele osób chciałoby się znaleźć i się nie cieszyć? Ja tak nie potrafię. Zawsze trochę pokrzyczę… wzruszę się… Gorzej już było zejść z tego podium, bo plecy nie dawały żyć… Siostra fizjoterapeutką stwierdziła, że to korzonki… ‚Matko! Stary już jestem’ – odparłem tylko ?

Mógłbym pisać i pisać… np. o tym, że w drodze powrotnej tak się zagadałem i zamyśliłem, że prawie dojechałem do Kutna… Czyli minąłem wszystkie zjazdy na Łódź… i jeszcze 50 kolejnych kilometrów…

Mógłbym pisać, że jestem z siebie dumny, że warto mniej startować, aby poczuć to ukłucie adrenaliny…, że warto trenować, a nie tylko biegać, że ciągle jestem głodny sukcesów, że po tym starcie uwierzyłem, że te 16 minut jest do rozmienienia… że na jesień mogę przełamać kolejną granicę… że jestem szczęśliwy i nawet gdy zdrowie nie pozwoli już na wiosnę tak szybko biegać, to przyjmę to z pokorą i zrozumieniem…

 

A przy okazji jeśli ktoś ma może film z moich ostatnich metrów to poproszę… ?

Dziękuję ?

Pewnie jest w tym tekście tyle błędów, że rażą w oczy… Boję się jednak zaglądać w to jeszcze raz, aby nic nie zmieniać ?

 

Za czas jakiś jeszcze raz to sobie przeczytam… aż to ukłucie ? O matko, ale to było zajebiste!

 

Jagoda pozdrawia, dziękuję za wsparcie, za udział w konkursie… za to, że jesteś!

 

PS. Ale ja stary jestem… W pierwszej 20-tce nie było starszej osoby niż ja ? A przede mną nikogo ? Kilku z nich, gdybym dobrze się postarał, mogłoby być moimi synami, czy córkami ?

ZAPRASZAM DO KONTAKTU